Dzierżoniów

szukaj w serwisie
zaloguj Przypomnij dane

Wiadomości / Powiat

Ustaw mniejszą czcionkę
Ustaw standardową czcionkę
Ustaw większą czcionkę
Kliknij, aby zobaczyć fotogalerię

W sztuce wolno wszystko, w życiu już nie

Redakcja, 02.02.2015, 19:03

Do artykułu dołączona jest fotogaleria

Adam Nowak wraz z zespołem Raz Dwa Trzy, są już ćwierć wieku na scenie. Jubileuszowy koncert zagrali w Dzierżoniowie, 26 stycznia. Zagrali także w czerwcu 2014 r. na XIX Dniach Piławy Górnej. Specjalnie dla Czytelników portalu Dz-ow.pl, wywiad z Adamem Nowakiem, liderem zespołu Raz Dwa Trzy!

← REKLAMA

Czasem przyjeżdża pan w ostatniej chwili przed występem. "Gnam do ludzi" (jak w piosence "Absolutnie") to konieczność czy sposób na życie?

- Rzeczywiście gnam do ludzi. Czasem potrzebuję samotności i sobie ją organizuję. Jestem jednak "człowiekiem stadnym" i lubię ludzi. Lubię z nim przebywać. Jest mi potrzebna publiczność jako grupa osób o dużej wrażliwości, które słuchają piosenek.

Raz Dwa Trzy stale przebywa w drodze. Dawniej nawet 250 dni w roku. Wyjechał pan kiedyś z rodzinnego Poznania, żeby studiować w Zielonej Górze, a niedawno zamieszkał w Toruniu. Łatwiej nie utożsamiać się z żadnym z tych miejsc?

- Po trzydziestu latach podróżowania w różnych okolicznościach i celach mogę powiedzieć, że Polska stała się większym miastem. Wszędzie zaczyna być nam coraz bliżej, ze względu na trochę lepsze drogi. Z miasta do miasta przejeżdża się jak z jednej dzielnicy do drugiej. Każde miejsce jest ważne. To prawda, tożsamościowo jestem z Poznania, ale poznałem mnóstwo niesamowitych ludzi w Zielonej Górze i osiadłem w Toruniu, czyli jestem związany z co najmniej trzema miastami. Mam też wielu przyjaciół w Warszawie, Krakowie czy Trójmieście. Nie wiem dziś, czy pochodzę z jakiegoś miasta. Chyba nie.

Wobec tego, jak pan ocenia Dolny Śląsk?

- Staram się nie oceniać. Staram się "być". Mam tutaj bardzo wielu przyjaciół, na przykład w Pieszycach. Jeżdżę z nimi na łódkę do Chorwacji. To niezwykli ludzie. Bardzo lojalni, otwarci, wrażliwi. Tacy (właściwie) jak wszędzie, z tą tylko różnicą, że jest nam bliżej do siebie, bo mamy wspólną przygodę żeglarską. Za to im serdecznie dziękuję, bo mnie jakoś przygarnęli kilka lat temu i poczułem się zaakceptowany.

A Wrocław ze słynną Pomarańczową Alternatywą? Kiedyś nawet mówiliście o sobie, że macie kontrkulturowe korzenie…

- Raczej: "kontrkulturalne". Tak to nazywam, dlatego że jest nam daleko do mieszczańskiego stylu życia, ze względu na działalność, jaką prowadzimy. Moim zdaniem to bardzo indywidualna cecha, bo nie każdy potrafi znieść życie na walizkach. To pełna cyganeria. Teraz na szczęście trochę mniej przebywamy poza domem niż dawniej. Z Wrocławiem łączy mnie przyjaźń właściwie od pierwszego momentu, gdy się tam pojawiłem. Wrocław jest niezwykłym miastem. Także jednym z pierwszych, które nas zaprosiły na koncert. Spotkaliśmy tam wyjątkowych ludzi i przyjaźnimy się do dzisiaj. We Wrocławiu poznałem moją żonę, która wówczas uczyła się w szkole lalkarskiej. Przedtem miałem sympatię, też we Wrocławiu… Do Wrocławia jeżdżę od 1984 roku i zawsze, bez względu na porę dnia, jak tylko przekraczam granice miasta, mówię: "Dobry wieczór we Wrocławiu".

Chyba właśnie wasze "kontrulturalne" cechy sprawiły najwięcej kłopotu rodzimym specjalistom z branży muzycznej. Który wydawca próbował was sprzedawać jako polską Chumbawambę?

- To był Pomaton EMI. Taki mieli plan. Kompletnie nie brali pod uwagę indywidualności wykonawcy, jego pomysłu na życie, na granie czy postawy życiowej. To są rzeczy bardzo istotne dla kogoś autonomicznego, ponieważ niezależność artysty staje się czymś chodliwym. Popularność autonomicznego wykonawcy najczęściej się nie zmienia, bo jest on uczciwy we wszystkim, co robi. Myślę, że jest nawet dłużej obecny na scenie, bo muzyka staje się jego sposobem na życie, a nie sposobem na zarabianie pieniędzy. Oczywiście, łatwiejszy w komercyjnej obsłudze jest zespół, który już kogoś przypomina. W końcu biznesmeni są od tego, żeby sprzedawać, a w artystę, którego trzeba dopiero pokazywać światu, muszą niestety zainwestować więcej. Lepiej jest inwestować w kogoś podobnego, bo to jest tańsze, niż na przykład wymyślić nowy sposób promocji.

Po 25 latach działalności chyba możecie powiedzieć już, że spełniacie oczekiwania publiczności?

- Nie. Nie jesteśmy od spełniania oczekiwań. Ja nie wiem, czego oczekują słuchacze. W latach 90-tych spotkaliśmy się nawet z poważną krytyką, że nie robimy tego, czego chce od nas publiczność. Jesteśmy od tego, żeby najuczciwiej wykonywać swoje zajęcie. Zgodnie z przekonaniami i tym, co jest dla nas ważne, w co wierzymy. To wcale nie musi spełniać cudzych kryteriów. Wręcz przeciwnie. Myślę, że czasem nawet nie zgadza się z naszym popularnym wizerunkiem, ale ja nie mogę się tym zajmować. Jestem od tego, żeby najuczciwiej wykonać swoje zajęcie.

To jaki macie sposób na emocje? Powiedział pan kiedyś "Nie muszę wykopywać odsłuchu, bo go potrzebuję" i "nie potrzebujemy rockowych albo punkowych dźwięków, co nie oznacza, że nie lubię takich zachowań". Lubi pan?

- Tak. Podoba mi się uczciwość na scenie i pamiętam taki rodzaj obecność punkowców, którzy musieli się buntować, bo to leżało w ich naturze. Nic dookoła nie było ważne, tylko to, że jest się przeciw. Nie trzeba było używać odsłuchów, bo odsłuchy nie były potrzebne. Tym bardziej, że w pewnym rodzaju punk rocka liczyła się tylko swoista kula dźwięku, niewymagająca selektywności na scenie, bo to nie wiązało się z estetyką punka. Punk nie był estetyczny. Był nieczytelny, miał brudne brzmienie, a słuchacze i tak znali teksty wykonawców. Taki był wtedy czas i taki rodzaj ekspresji. To wszytko było kiedyś potrzebne.

W 1991 roku nagraliście debiutancką płytę i podobno nikt nie chciał jej wydać. Materiałem zainteresowały się dopiero Polskie Nagrania…

- To było inaczej. Z kolegą wyłożyliśmy pieniądze i zamówiliśmy nasze płyty w tłoczni. Zapłaciliśmy i sami pakowaliśmy je przed Polskimi Nagraniami, bo nie stać nas było na opłacenie dodatkowych kosztów za pakowanie. Prawdziwy underground! Piękna przygoda, którą bardzo dobrze wspominam. Metaforycznie rzecz ujmując, zaczęliśmy od ulicy. Od początku robiliśmy wszystko sami, dlatego znam wiele tajemnic rynku muzycznego. Wiem, czego nie chcę robić i co jest mi potrzebne, żeby nikt mi nie przeszkadzał w kontakcie ze słuchaczem.

Później posypały się nagrody za wasze produkcje: kilka razy platyna, złoto. Kiedy nastąpił ten przełomowy moment?

- W naszym przypadku nie ma kluczowego momentu, jest raczej efekt kuli śnieżnej. Zaczęliśmy od bardzo małej śnieżki, a teraz jesteśmy w trakcie obserwowania zjawiska dosyć pokaźnej lawiny. Ona wcale nie musi być duża i hałaśliwa. Ważne, że cały czas sunie.

Nagraliście interpretacje utworów Agnieszki Osieckiej, Wojciecha Młynarskiego. Kto decydował o takim doborze repertuaru?

- Piosenki Agnieszki Osieckiej zostały nagrane (w studio) z okazji piątej rocznicy śmierci autorki. To pomysł Zofii Sylwin, producentki koncertów radiowej Trójki. Tak naprawdę wykonaliśmy usługę, bo Zosi się wymarzyło, że pamięć o Agnieszce uświetni ktoś inny niż ludzie związani z autorką na co dzień. Chciała czegoś innego i rzeczywiście dostała. To coś zaczęło się cieszyć dość poważnym powodzeniem wśród odbiorów. Utwory Młynarskiego zamówił u nas Przegląd Piosenki Aktorskiej. Taki koncert odbył się. Potem był nagrany w Trójce i została wydana płyta. Osiecka i Młynarski to bardzo ważni autorzy. Oczywiście, później przychodzili ludzie i prosili, żeby nagrać Osiecką 2, 3, 5, 15 i kolejnego Młynarskiego czy Jonasza Koftę albo Marka Grechutę… Nie. To było nasze zadanie, wykonane jako działalność uboczna, która nie miałaby takiego efektu, gdybyśmy nie szli własną drogą.

Po prostu wam pasowało?

- Nie chodzi o to, co nam pasowało, bo jednak musieliśmy zmierzyć się z trudną materią. O ile utwory Agnieszki Osieckiej (która sama nie śpiewała) wykonywali piosenkarze, o tyle większym wyzwaniem okazała się interpretacja twórczości Wojciecha Młynarskiego, wykonującego swoje piosenki w sposób bardzo charakterystyczny. Trudno jest zastępować czyjś głos. Trzeba było znaleźć na to własny sposób. Myślę, że nam się udało, ale nie chodziło przecież o skuteczną metodę, tylko o nasz stosunek do samego Wojciecha Młynarskiego. Także o to, co chcieliśmy powiedzieć tymi piosenkami.

No właśnie. "Jak wiesz, co chcesz powiedzieć w piosence, to nie musisz brać żadnych lekcji, żeby śpiewać"…

- Piosenka jest w sercu, a nie w szkole. Nie można nauczyć się "bycia prawdziwym". Albo się jest prawdziwym, albo całe życie człowiek będzie się tego uczył. Jeśli toczysz swoją opowieść, a nie pamiętasz, kiedy się nauczyłeś śpiewać, bo dla ciebie to czynność naturalna, to po prostu wykonujesz tę czynność. Oczywiście, można ją "szlifować", ponieważ praca nad własnym głosem czy warstwą muzyczną jest istotna, a wiedza w tym zakresie potrzebna. Przypomnę jednak, że powstało tyle pięknych pieśni i piosenek ludowych, skomponowanych przez ludzi, którzy nie widzieli ani jednej nuty albo nigdy nie byli w szkole. To surowe i niezwykle mądre utwory.

Kiedy wyjeżdżał pan do Zielonej Góry, był pan "obywatelem Adamem Nowakiem" i technologiem żywienia zbiorowego. Czy już wtedy interesował się pan piosenką, poezją?

- Przemiana polegała na czymś zupełnie innym. Młodzi ludzie zwykle wyjeżdżają z małego miasta do dużego, które na nich oddziałuje, co z kolei rodzi w nich pewne zmiany. U mnie było odwrotnie. Jakby na przekór (tak jak wiele innych rzeczy w życiu) i chyba zgodnie z moją naturą… W Zielonej Górze musiałem spuścić nos na kwintę. Pojechałem do małego miasta, gdzie nikogo nie znałem. To była jedyna uczelnia, która mnie przyjęła, bo nikt nie chciał chłopaka z dyplomem technika żywienia zbiorowego (z technikum zaocznego, zresztą). W Zielonej Górze poznałem wielu fantastycznych ludzi. Myślę, że nauczyłem się tam więcej niż w jakiejkolwiek innej szkole. To były działania spontaniczne i bardzo autonomiczne. Wprawdzie niekiedy przypominały otwieranie drzwi już otwartych, ale były doświadczeniem własnym. Bardzo potrzebnym. Będę je pamiętał do końca swoich dni. Okazało się nawet, że wcale nie potrzebowałem środowiska artystycznego. Więcej korzyści przyniosła mi obecność wśród ludzi obdarzonych pasją.

Może to proces a nie jednorazowa przemiana? Ewolucja, którą wyznaczają kolejne spotkania, na przykład z paulinem, ojcem Stanisławem Jaroszem?

- Staszek Jarosz przed wieloma laty zapukał do naszego domu, właśnie gdy mieliśmy moment zawirowań w rodzinie. Myślę, że Szef go wysłał. Staszek chodził wtedy po kolędzie. Stanął w drzwiach, zobaczył mnie i powiedział: "To ja przyjdę do was na końcu". Siedzieliśmy i rozmawialiśmy do późnej nocy. To było bardzo ważne spotkanie.

Doświadczył pan sytuacji, w której występ lub płyta Raz Dwa Trzy diametralnie wpłynęły na czyjeś życie?

- Spotykam się z takimi wypowiedziami, jednak za bardzo nie biorę ich do siebie, ponieważ nie biorę też odpowiedzialności za efekt słuchania moich piosenek. Jeżeli jednak przychodzi ktoś, kto pił przez 20 lat i oświadcza, że utwór "I tak warto żyć" był jednym z narzędzi pomocnych w terapii, to znów spełnia się moje marzenie o użytkowości tego, co robię. Nie jest źle, kiedy piosenka służy pomocą. Jeżeli utwór ma taką siłę działania, to znaczy, że w swoich proporcjach został dobrze skonstruowany. Bardzo to lubię i zawsze myślę, żeby to było zawarte w piosence.

Jakie znaczenie ma słowo?

- Powinno być tym, co opowiada, co naprawdę dzieje się w człowieku. Słowo jest nośnikiem prawdy. Oczywiście, nie trzeba ujawniać wszystkiego, co kryje nasze wnętrze, bo każdy ma prawo do tajemnicy. Wypowiadając słowa należy jednak zdawać sobie sprawę, że mają wielką siłę działania. I dlatego trzeba być pokornym wobec słowa. Ten, który jest ważniejszy od słowa, zastępuje słowo, ale to słowo pozostanie. Ten zaś, który chce zastąpić słowo, zniknie.

Powiedział pan kiedyś, że w sztuce wolno wszystko, w życiu już nie.

- Oczywiście. Mówię tak opierając się na życiowej wiedzy. Nie na podstawie mądrości czy doświadczenia. Doświadczenie bywa bowiem złudne, bo często postępujemy schematycznie, ale jest też potrzebne do rozeznania się w świecie.

(...)

Fragment wywiadu przeprowadzonego na potrzeby organizatora XIX Dni Piławy Górnej. Publikacja za zgodą zespołu.

Najnowsze ogłoszenia

Komentarze (0)

  • Dodaj komentarz jako pierwszy!
~ Użytkownik niezarejestrowany [zarejestruj się w 30 sekund]
Wszystkie komentarze umieszczone pod informacjami prasowymi w portalu Dz-ow.pl nie są moderowane w czasie rzeczywistym, nie są więc weryfikowane przed ich automatyczną publikacją. Wpisy łamiące prawo należy zgłaszać bezpośrednio do Wydawcy portalu.
Dodając komentarz na niniejszej stronie internetowej, autor tego komentarza oświadcza, że rozumie i świadomie akceptuje bezwarunkowe prawo Wydawcy portalu Dz-ow.pl do usunięcia lub modyfikacji wpisanego komentarza oraz brak gwarancji zapewnienia ciągłości publikacji wpisanego komentarza, jako korespondencji niezamówionej przez Wydawcę portalu Dz-ow.pl. Autor tego komentarza oświadcza również, że rozumie i akceptuje Regulamin portalu Dz-ow.pl.
dodaj komentarz
W nauce istnieje tylko fizyka, reszta to zbieranie znaczków.
© 2011-2024 Dz-ow.pl
zamknij
okanuluj