Dzierżoniów

szukaj w serwisie
zaloguj Przypomnij dane

Wiadomości / Spoza powiatu

Ustaw mniejszą czcionkę
Ustaw standardową czcionkę
Ustaw większą czcionkę
Kliknij, aby zobaczyć fotogalerię

Przecież jesteśmy skazani na gór dożywocie

Redakcja, 07.11.2013, 20:37

Do artykułu dołączona jest fotogaleria
Czytelnicy zamieścili 1 komentarz
1

Reportaż Pawła Kudły z Piskorzowa. Wyprawa na Pik Lenina.

Kiedy 4 lata temu pierwszy raz jechałem w góry nawet do końca nie wiedziałem gdzie te Alpy są i kim są ludzie z którymi jadę. Jechał wtedy ze mną Jarek zwany "Dzikiem", ten sam z którym później miałem przeżyć znaczną część mojej górskiej szwędaczki. Z czasem dołączyli Aga i Tomek, albo to ja dołączyłem do nich.

← REKLAMA

Powstał zawadiacko, awanturniczy zespół ludzi pozytywne nakręconych. "The Alpinists" bo tak dumnie nazwaliśmy naszą grupę. Przechodziliśmy wspólnie kolejne chrzty górskie. Nasz awans postępował klasycznie, jak przystało na każdego Polskiego adepta sztuki górołarzenia (czyt. Alpinizmu). Najpierw Groglockner, potem Douforspitze, Mt Blanc. Poźniej Kazbek. Ew. można jeszcze dorzucić do stawki Matterhorn. I tak właśnie legitymowali się pod Pikiem Lenina, Polscy alpiniści w roku 2013, a było ich tego lata od zatrzęsienia w każdej z baz. W każdej z baz, bo były ich trzy. W zasadzie była jedna baza do której dojechaliśmy szalonym busem, następnie udaliśmy się do obozu pierwszego czyli C1 a w zasadzie do ABC adwencet base camp. No w sumie do jednego z trzech ABC, bo jak wspomniałem były ich trzy żeby cały ten tłum mógł się pomieścić na lodowcu.

A w tych trzech C1 czyli ABC, 4 agencje wyprawowe (Pamir Expedition, Tien-Schan Trawel, Fortun Tour, Aksai). A do każdej z tych baz, co dzień przybywali nowi spragnieni szczytu wędrowcy. Zapewne z tą samą iskra w oku i zmęczeniem na twarzy przybywali awanturnicy do Dawson City ponad sto lat temu podczas gorączki złota. Nam jednak nie o takie złoto chodziło. To szczyt był naszym złotym samorodkiem i już na początku naszej przygody wiedzieliśmy, że nie każdy ten samorodek znajdzie. Nie każdy osiągnie szczyt, ciekawe komu z przybyłych się uda? Chodziła mi po głowie ta myśl przez pierwsze dni. Może nawet nie ja i moi towarzysze myślałem. A były ku temu powody. "Dzik" się pochorował. Ja słabo się aklimatyzowałem. W ABC nie czułem się najlepiej w C2 miałem duże problemy z zaśnięciem. Objawiały się zadyszką w śpiworze jak po przebiegnięciu kilometra pod górkę sprintem. W piec minut po opanowaniu oddechu z powrotem zadyszka. W głowie kołaczą myśli, lekki ból głowy, zadyszka problemy z zaśnięciem, diagnoza: wysokościówka. To nie żarty, przed wyprawą wkuwałem te objawy i starałem się monitorować swój organizm. Na szczęście objawy ustąpiły nie wiem ile to trwało ale ustąpiły.

Rano Aga powiedziała mi, że wszystko słyszała bo mój szybki oddech nie dał jej zasnąć. Z C1 udaliśmy się na dół na Rest tam czekał chory "Dzik". Mijały godziny, dni, tygodnie na czekaniu. Właśnie czekanie jest największym wyzwaniem takiej wyprawy. Ciągłe czekanie, przerywane wyjściami w góry. Do góry do C2 potem do C2 i C3. I to właśnie w C3 zaczyna się prawdziwa górska przygoda. Tam wysoko na 6200 metrów, czuć smaczek wielkiej góry. Każdy krok to wysiłek, wiatr smaga twarz. My musimy iść krok po kroku to trwa i trwa. Ale już wiemy, że tu gdzie jesteśmy nie każdy dociera, a tam gdzie zmierzamy docierają nieliczni. Tak jak do C2 codziennie trafia kilkadziesiąt osób, do C3 kilkanaście. A z C4 przy dobrej pogodzie wychodzi kilka osób. Lecz my musimy jeszcze poczekać. Nasz szczyt już jest blisko, już chciałoby się iść na szczyt, tak samo jak chce się wracać do ABC odpocząć, zjeść coś, wyspać się. Tak też się stało. Wracamy do bazy. Ja i Tomek. Po drodze spotykamy Agę i "Dzika". On już zdrowy, a przynajmniej zdrowszy niż przed tygodniem. Razem ruszyli do góry po aklimatyzację. Tomek i ja już zapracowaliśmy na naszą aklimatyzację. Wracamy odpocząć żeby ruszyć po nasze złoto, po nasz szczyt. Aga i "Dzik" potrzebują jeszcze kilka dni i nocy. W dwójce i trójce żeby się zaaklimatyzować. Nikt z nas nie przypuszczał że sytuacja się odmieni, że za kilka dni z Tomkiem zawrócimy z trojki do ABC (C1).

Powrót z tej wysokości sprawił, że czułem się okropnie i kaszlałem tak, że aż dzwoniło mi w płucach. Tomek też coś tam pokaszliwał. Na dole w ABC spotkaliśmy Agę i "Dzika" gotowych do drogi. Zdziwili się widząc nas na dole. Życzyliśmy im szczęścia w ich walce o szczyt. Zresztą szczęście już mieli, bo nad szczytem pogoda idealna na atak, wszystko według planu. Przełom lipca i sierpnia to co roku najstabilniejsza, słoneczna pogoda.

Gdy Agnieszka, w różowych polarowych spodniach, zdobywa razem z "Dzikiem" szczyt, ja umieram w namiocie w ABC. Ich dwójka ma już tylko jedno zadanie, zejść szczęśliwie do ABC. Przez radio słyszymy ich szczęśliwe głosy które obwieszczają nam Wiktorię. Mówimy sobie z Tomkiem, że wyprawa zakończyła się powodzeniem. Szczyt padł, ale obaj wiemy, że gra toczy się dalej. Tomek przebiera nogami koło namiotu przy akompaniamencie mojego kaszlu. Trzy dni zajęło mi pozbieranie się do kupy zanim wyruszyliśmy na szczyt. I być morze nie ruszyłbym w ogóle gdyby nie słowa Morisa, kolegi z klubu, który na spotkaniu przed naszym wyjazdem powiedział z przekonaniem: "Kudła wejdzie" i jeszcze sms-y od chłopaków z chantengri-expedytion i z Polski od przyjaciół. Tak zahartowany musiałem podjąć próbę. Byłem winny to Tomkowi. Naprawdę wierny z niego kompan. Wyczekał swoje, antybiotyki postawiły mnie na nogi. Zwycięzcy Aga i "Dzik" wrócili zmęczeni, ale szczęśliwi już do ABC.

Po południu nakłonieni przez chmury nadciągające nad nasz szczyt, zwiastun złej pogody; ruszamy. Nie przypuszczaliśmy, że będzie to tyle trwało i że tyle przygód przed nami. Począwszy od zarwanego pod moimi nogami mostka śnieżnego, skutek poruszania się po lodowcu po południu. Później było już mniej emocjonująco. Nocleg w C2, potem od razu z C2 idziemy do C4, po drodze zwijamy C3. W C4 leżymy ściśnięci jak śledzie w małym szturmowym namiocie. Tak spędziliśmy dwie noce. Liofilizowana żywność nie wchodzi, jedyne rzeczy które jesteśmy w stanie przełknąć to herbatniki i kisiel, szkoda tylko że się skończyły. Przez radio dajemy znać naszym, że zostajemy jeszcze jedną noc. Namiot zamarza. Pogoda poprawia się albo tak sobie wmawiamy. Widok sąsiadów z za wschodniej granicy dodaje nam otuchy. Włączamy rejestrowanie śladu w GPS-ie który potem i tak zawodzi. Ruszamy z 6400 m n.p.m.

Powoli, najpierw po grzbiecie prosto, potem ciut do góry. Do szczytu są raczej kilometry w poziomie niż metry w pionie. Ciężko ubrani w co się da. Mgła i wiaterek nie pomagają. Palce u nóg bolą od mrozu, potem ból ustępuje. I to jest zły znak. Nie czuje palców, a do szczytu może jeszcze godzina, może dwie. Mimo wszystko ruszam dalej w nadziej ze skończy się tylko na bomblach, a nie na odmrożeniach 3 stopnia i amputacji. Po godzinie sytuacja zmienia się diametralnie. Wiatr ustaje. Nieliczne przebłyski słońca, na tyle ogrzewają, że czucie, a raczej ból wraca do palców. Ale szczyt już niedaleko.

Brak trudności technicznych. Powolny marsz przez ogromne rumowisko doprowadza nas do kilkumetrowego wzniesienia - triangul oznacza szczyt. Trochę mi szkoda dwójki Rosjan którzy zatrzymali się 200 m od szczytu (200m w poziomie). Tomek był szybszy. Czekał na szczycie. Trochę spanikowałem, bo był długi moment że szedłem we mgle po śladach sam. Na szczycie byliśmy kilka minut może 10. Kilka fotek z proporczykami z popiersiem Lenina i uciekamy na dół. Pogoda coraz gorsza. Zresztą i tak niema co oglądać, wokół tylko mgła. Powrót był trudniejszy niż przypuszczałem. Strasznie się dłużył i dłużył, ale w C4 czujemy się dobrze. Zdajemy raport przez radio. Tomek odśpiewuje pieśń zwycięstwa. Postanawiamy schodzić do C3 żeby rano gnać już do ABC. Droga przez przełączkę na Rozdzielną daje w kość, ale docieramy tam rozstawiamy namiot, topimy śnieg gotujemy jedzenie.

Nie myślę o szczycie, aby tylko dostać się na dół do ABC aby mieć to za sobą, im niżej tym lepiej się czujemy. Po południu kończy się nasza przygoda. Na dole jeszcze przed ABC z Tomkiem wzajemnie dziękujemy sobie za wspaniałą przygodę. To ja zdecydowanie zawdzięczam więcej jemu niż on mi. Mógł iść z dowolnym innym zespołem w czasie pogody. Tymczasem czekał na mnie, żeby potem zdobywać szczyt we mgle. Gdy mu o tym mówię i dziękuje, on macha ręką i mówi "no co ty Paweł". Tak to właśnie jest w tych górach. W każdych, wysokich czy niskich, hartuje się charakter człowieka i hartują się przyjaźnie.

Świętując zwycięstwo przy piwku, nie było mowy o tym czy jeszcze gdzieś jedziemy razem. Była mowa na co tym razem.

Tak to właśnie było na Piku Lenina 7134 m n.p.m. W głowie pozostały wspomnienia i tęsknota za tym wysokim światem. A ta tęsknota rodzi nowe marzenia, nowe cele nowe pragnienia. Co tym razem, czy wyżej? Czy trudniej? A może niezdobyty - podsuwa mi ułańska fantazja? Gór jest tyle, że starczy nam do końca życia, bo przecież jesteśmy skazani na gór dożywocie.

Na szczycie Awicenny czyli Piku Lenina 7134m.n.p.m stanęli: Agnieszka Kruk, Jarosław Juźwicki, Tomasz Brodziak i Paweł Kudła z Piskorzowa, gmina Pieszyce.

Wyprawa trwała 28 dni. Partnerami wyprawy byli: Urząd miasta i gminy Bystrzyca Kłodzka, Urząd Miasta i Gminy Pieszyce oraz Ryszard Krzyśków, prezes firmy Broen sp.zo.o

Najnowsze ogłoszenia

Komentarze (1)

  • ~gość_107 (IP: *.*.87.91), 14.12.2013, 17:15
    Coś pięknego ,kocham góry zabierzcie mnie z sobą życzę sukcesów
    0
    Jestem przeciw!
    Jestem za!
    Zgłoś do moderacji
~ Użytkownik niezarejestrowany [zarejestruj się w 30 sekund]
Wszystkie komentarze umieszczone pod informacjami prasowymi w portalu Dz-ow.pl nie są moderowane w czasie rzeczywistym, nie są więc weryfikowane przed ich automatyczną publikacją. Wpisy łamiące prawo należy zgłaszać bezpośrednio do Wydawcy portalu.
Dodając komentarz na niniejszej stronie internetowej, autor tego komentarza oświadcza, że rozumie i świadomie akceptuje bezwarunkowe prawo Wydawcy portalu Dz-ow.pl do usunięcia lub modyfikacji wpisanego komentarza oraz brak gwarancji zapewnienia ciągłości publikacji wpisanego komentarza, jako korespondencji niezamówionej przez Wydawcę portalu Dz-ow.pl. Autor tego komentarza oświadcza również, że rozumie i akceptuje Regulamin portalu Dz-ow.pl.
dodaj komentarz
W nauce istnieje tylko fizyka, reszta to zbieranie znaczków.
© 2011-2024 Dz-ow.pl
zamknij
okanuluj